Epidemia koronawirusa, która od początku roku jest tematem numer jeden w światowych mediach, na początku marca dotarła również do Polski. Decyzją Rządu zostały wprowadzone środki ostrożności, jak kontrole sanitarne na granicach czy obowiązek zachowania dwumetrowego odstępu. Jednym z pierwszych obostrzeń było zamknięcie salonów fryzjerskich i kosmetycznych, a także – co ważniejsze – szkół i przedszkoli.

Setki tysięcy uczniów zostało zmuszone do nauki w domu, niezależnie od warunków. Niektórzy, zwłaszcza młodzi ludzie dojeżdżający do szkoły kilkadziesiąt kilometrów, pozostawili swoje podręczniki szkolnych szafkach albo internatach, co częściowo uniemożliwiło im wykonywanie obowiązków. Innym, zdecydowanie poważniejszym problemem, okazał się sam dostęp do Internetu. Młodzież z biedniejszych rodzin często nie może liczyć na spokojną naukę, kiedy musi dzielić się jedynym komputerem z rodzeństwem – zdarza się też, że w domu w ogóle nie ma nawet jednego sprawnego urządzenia. Co wtedy? Z pomocą przychodzą szkoły, które zaczęły bezpłatnie wypożyczać uczniom laptopy. Oczywiście ich ilość jest ograniczona i tylko szczęśliwcy mogli je dostać.

Początkowo e-lekcje były niezobowiązujące – nauczyciele zalecali wykonywanie zadań, które przesyłali, ale nie musieli ich sprawdzać. Jednak po dwóch tygodniach wprowadzono nakaz nauczania zdalnego i… zaczęły się jeszcze większe problemy. Już pierwszego dnia strony pełniące funkcję dziennika elektronicznego miały przeciążone serwery. Niemal wszyscy nauczyciele i uczniowie próbowali jednocześnie zalogować się na swoje konta, aby zgodnie z planem lekcji wysłać materiały do pracy zdalnej. Sęk w tym, że awaria większości serwisów trwała do późnego popołudnia.

Wybór formy pracy należy do nauczyciela. To on decyduje, czy lekcja odbędzie się za pośrednictwem Microsoft Teams, Zooma, Skype’a, Discorda czy czegoś innego. Problem w tym, że ilu nauczycieli, tyle pomysłów, a uczeń ma obowiązek pobrać wszystkie te aplikacje na swój komputer i nauczyć się ich obsługi. Nauczyciele biegle obsługujący urządzenie czasem pomagają, ale w praktyce większość z nich musi być szkolona przez uczniów – jak włączyć mikrofon, kamerkę, pokaz slajdów, interaktywną tablicę.

Jeśli chodzi o same rozmowy wideo, kiedy nauczyciele chcą słyszeć i widzieć swoich pupili, tutaj także nie wszystko działa, jak powinno. Grzeczni uczniowie dostosowują się do próśb, udzielają się na lekcji i sumiennie odrabiają prace domowe. Ci bardziej leniwi uczestniczą tylko w wybranych zajęciach, ale i tak w większości mają za nie wstawioną obecność, a kiedy już są, zwykle nie chcą włączać kamerki ani mikrofonu, a jedynie słuchają – bądź nie – nauczyciela. Niestety, jak w każdej szkole, zdarzają się cwaniacy, dla których „koronaferie” (jak sprytnie nazwała młodzież tę narodową kwarantannę) to fantastyczna okazja do wagarowania. Nie biorą udziału w lekcjach, a i tak odsyłają zadania, oczywiście zrobione niesamodzielnie – po co, skoro można poprosić starsze rodzeństwo albo skopiować je od piątkowej koleżanki, która jako pierwsza udostępniła pracę domową na wspólnym Dysku. Tak samo ze sprawdzaniem przyswojonej wiedzy – istnieją strony internetowe, które pozwalają przygotować kartkówki, ale ich rozwiązanie może być ściągnięte z wiadomego źródła w niecałą minutę, a nieuczciwy uczeń i tak dostanie piątkę. Oceny, które nauczyciel potem wpisuje do dziennika, są jeszcze mniej obiektywne niż te wystawiane w normalnych warunkach.

Co jednak wydaje się większą niesprawiedliwością, to ogromna ilość zadań od nauczycieli wysyłana każdego dnia. Social media są wręcz przepełnione nastolatkami narzekającymi na swój los. Minęły prawie dwa miesiące od wprowadzenia nauczania domowego, a żali tylko przybywa. Co rusz można spotkać uczniów zgodnie twierdzących, że ilość ćwiczeń i tematów do opracowania jest nawet trzykrotnie większa niż to, co zwykle przerabiali w szkole. Cztery strony zadań z matematyki, wypracowanie na polski i list na angielski, a do tego prezentacje i całe mnóstwo ćwiczeń z fizyki, geografii, EDB i całej masy innych przedmiotów – i to tylko jeden tydzień. Katecheci i nauczyciele wychowania fizycznego też dorzucają swoje trzy grosze, a wykonane prace oceniają, żeby mieć oceny do klasyfikacji. Rozmowy z nauczycielami to jedno, ale często zadania pisemne stanowią odrębną część zajęć i w sumie zabierają znacznie więcej czasu niż prawdziwa, czterdziestopięciominutowa lekcja w szkole.

W szczególnie niekorzystnej sytuacji są tegoroczni maturzyści i ósmoklasiści, którzy mieli przystąpić do kluczowych dla dalszego kształcenia egzaminów. Miesiąc zdalnego nauczania dla absolwentów szkół średnich nie okazał się szczególnie pomocny w przygotowaniach do matury czy egzaminów zawodowych, w przypadku absolwentów techników). Większość z nich i tak uczy się na własną rękę, jednak nawet w trakcie samodzielnej nauki zdarzają się wątpliwości, a te warto skonsultować z nauczycielem, który nie zawsze ma możliwość coś wytłumaczyć – zwłaszcza gdy nie umie sprawnie obsługiwać komputera.

Na początku kwietnia zorganizowano próbne egzaminy z Centralną Komisją Egzaminacyjną, które uczniowie rozwiązywali, żeby móc się przygotować. O ile testy ósmoklasistów były ułożone od podstaw, o tyle matury niczym nie różniły się od arkuszy z poprzednich lat. Sprytni uczniowie wpadli na to już pierwszego dnia, kiedy opublikowano próbne egzaminy z języka polskiego. Wieść ta szybko obiegła Internet, a CKE nie zrobiło nic, aby zapobiec dalszym absurdom.

Ogłoszone zaraz po świętach wielkanocnych przesunięcie wszystkich egzaminów na czerwiec okazało się jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Więcej dni na przygotowanie może przełożyć się na lepsze wyniki, jednak świadomość posiadania nadmiaru czasu wpływa też na rozleniwienie. Mniej ambitni uczniowie odkładają powtórki na ostatnią chwilę, a fakt, że zakończyli rok szkolny i nikt nie pilnuje, czy zadania zostały wykonane, tylko pogarsza sprawę. W nieco lepszej sytuacji są uczniowie klas ósmych, którzy nadal mają kontakt ze swoimi nauczycielami.

Tak to właśnie wygląda – chaos, dezorganizacja i niesprawiedliwość. Starsi uczniowie jakoś dają sobie radę, ale w przypadku młodszych dzieci konieczna jest pomoc rodzica, który nie zawsze wie, jak korzystać z wybranej aplikacji, ma problem z wytłumaczeniem tematu albo zwyczajnie pracuje, zdalnie czy też nie, a wtedy nie może poświecić dziecku wystarczająco dużo uwagi.

Na ten moment stopniowy powrót do szkół zaplanowany jest na ostatni tydzień maja. Czy to się uda i rok szkolny, tak wyjątkowy i pełen zawirowań, zakończy się tradycyjnie, z pewnością okaże się wkrótce.